Minister potwierdza - wiatraki szkodzą zdrowiu. Opinia Bogdana Rzońcy
Od kilku lat Polacy protestują przeciwko farmom wiatrowym stawianym byle gdzie i byle jak. Twarde stawianie sprawy i naciski poparte konkretnymi roszczeniami mają w tym przypadku sens. Trzynastego marca tego roku w Sejmie zjawiła się kolejna grupa protestujących obywateli, którzy podkreślili, że w Polsce przeciwko farmom wiatrowym protestuje już ponad dwa miliony ludzi.
Bogdan Rzońca, fot. Adam Cyło
Oczywiście, zwolenników wiatraków też jest dużo, ale są oni coraz bardziej kontrolowani przez społeczności lokalne, bo i świadomość tego, co przynoszą na polską wieś budowle wiatrowe, też się zmieniła. Inaczej mówiąc, inwestorzy, którzy dotychczas za „czapkę gruszek” albo przyszkolny plac zabaw dla dzieci lub remont kawałka drogi polnej, uzyskiwali zgodę właściciela na dzierżawę lub sprzedaż działek na budowę wielkich wiatraków, teraz muszą uzasadniać potrzebę pozyskania działki w bardziej jasny i rzetelny sposób.
Taki stan rzeczy wynika z tego, że część osób, która oddała swoją ziemię za pół darmo, poprzez słabą znajomość prawa pozbawiała się majątku, a co gorsze, naraziła na utratę majątku właścicieli sąsiednich działek, na których wprawdzie nie ma wiatraków, ale są odczuwalne skutki ich sąsiedztwa.
Stawianie farm wiatrowych w Polsce przez ostatnie lata nie było poprzedzone analizą ich oddziaływania na środowisko naturalne, w którym żyją ludzie. Dopiero, gdy mieszkańcy zauważyli, że przy ich domach pojawiają się wiatraki lub stacje bazowe telefonii komórkowej, zaczęli dopytywać ministrów o te ważne kwestie i „szydło wyszło z wora”.
W lutym 2014 roku jedna z posłanek, Maria Zuba, otrzymała odpowiedź od Ministra Gospodarki, który posłużył się ekspertyzą Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego - Państwowego Zakładu Higieny. Z ekspertyzy tej wynika, że farmy wiatrowe szkodzą zdrowiu
i środowisku naturalnemu poprzez: generowanie hałasu, wydzielenie infradzwięków, promieniowanie elektromagnetyczne, migotanie cieni i refleksy światła. Schorzenia wymienione w odpowiedzi na interpelacje dotyczą: choroby wibroakustycznej, która polega na odkładaniu się włóknistych zgrubień w w układzie sercowo – naczyniowym, płucnym oraz na zmianach poznawczych mózgu. Choroba objawia się krwotokami, wrzodami dwunastnicy, zmniejszeniem ostrości widzenia czy nawet zaburzeniami psychicznymi.
Inny efekt wiatraków prowadzi do migotania cieni i refleksów światła, co może wywoływać
u mieszkańców zawroty głowy, utratę równowagi czy mdłości. Najbardziej narażonymi na efekt migotania cieni są osoby ze stwierdzoną migreną, chorzy na chorobę lokomocyjną czy padaczkę.
Szkodliwe dla zdrowia jest też promieniowanie elektromagnetyczne, które emitowane jest przez wiatraki, prowadzące do zmian morfologicznych w krwinkach, podwyższenia tętna, zaburzeń hormonalnych i krzepliwości krwi. Efektem tych schorzeń mogą być białaczki limfatyczne czy guzy mózgu. Dużym problemem dla sąsiadów elektrowni wiatrowych jest też hałas, który przeważnie prowadzi do zaburzenia snu.
Jeszcze innym problem są infradźwięki, bardzo duże fale o częstotliwości poniżej 20 Hz, rozchodzące się od wiatraków w dużej odległości, wywołujące chorobę wibroakustyczną, polegającą na bólach mięśni, zapaleniu śluzówki żołądka czy depresji.
Konkluzja Ministra Gospodarki sprowadza się do tego, że elektrownie wiatrowe powinny być sytuowane co najmniej w odległości 2 km od zabudowań mieszkalnych - szkoda, że dopiero teraz zauważono ten problem. Gdzie wcześniej byli eksperci Ministra, dlaczego milczeli w tej sprawie? Gdzie było Ministerstwo, gdy zwykli ludzie protestowali, próbując bez rezultatu przebić się w mediach? Wtedy interesy silniejszych okazały się ważniejsze. A teraz?
Bogdan Rzońca, posel na sejm
