Polubiłam Beksińskich - Magdalena Grzebałkowska na promocji książki w Rzeszowie
RZESZÓW. Książka „Beksińscy. Portret podwójny” od kilku dni jest wydarzeniem na polskim rynku wydawniczym.
Magdalena Grzebałkowska w Rzeszowie. Fot. Adam Cyło
Jej autorka, Magdalena Grzebałkowska to reporterka związana z Gazetą Wyborczą, w poniedziałek (24 lutego) spotkała się z czytelnikami w księgarni Tęczowa w Rzeszowie. W promocji książki wzięło udział kilkadziesiąt osób.
Magdalena Grzebałkowska napisała wcześniej biografię ks. Jana Twardowskiego „Ksiądz Paradoks”. To sukces tej książki spowodował, że krakowskie wydawnictwo Znak, zaczęło składać pisarce kolejne propozycje, po kolei odrzucane. Wreszcie przyszła propozycja napisania o rodzinie Beksińskich. Jak sama mówi nie interesowała się wcześniej Beksińskimi. Ale temat wydal się jej ciekawy.
Zbieranie materiałów i pisanie książki zajęło dwa lata. W tym czasie odbyła około 100 rozmów, nie wszystkie zostały wykorzystane w publikacji.
- Czasem z jedną osobą rozmawiałam kilka dni, a czasem wystarczyło pół godziny, jak np. z sąsiadką Beksińskich, panią Stawarzową, bardzo miłą starszą panią – wspomina Magdalena Grzebałkowska.
Ważnym źródłem były też listy, pisane – jak mówi autorka - „kompulsywnie” przez Zdzisława i Tomasza, opisujące całe ich życie. Pojawiły się też zupełnie nietypowe, rzadko spotykane w biografistyce źródła, mianowicie dzienniki foniczne i dzienniki wizualne. Te pierwsze to materiał na kasetach magnetofonowych.
- Gdy Zdzisław w latach pięćdziesiątych kupił magnetofon Szmaragd, to zaczął nagrywać życie rodziny. Gdy pojawiły się kamery wideo, to Beksiński, który zawsze musiał mieć najnowocześniejszy sprzęt kupił je sobie, zonie i synowi.
- Jest taki zabawny film, gdzie Zosia i Zdzisław filmują się wzajemnie – mówi autorka.
Ponadto Zdzisław Beksiński prowadził połowy lat pięćdziesiątych dziennik. Dziennikarka odwiedziła też archiwum w Sanoku, poprosiła o teczkę w IPN. Zapoznała się z udzielonymi przez malarza wywiadami, artykułami, opiniami znawców sztuki.
Biografia szlafrokowa
Na spotkaniu w Rzeszowie padło pytanie, czy książkę można nazwać biografią szlafrokową. Określenie takie funkcjonuje w odniesienie do do anglosaskich publikacji. Magdalena Grzebałkowska zgodziła się z tym.
- Chodzi o to, by opisywaną osobę pokazać w szlafroku, ale nie bez szlafroka – mówiła. Pokazać, jaki był, a nie pisać hagiografii.
Jak sama zaznaczyła , pomijała plotki, które licznie przytacza w listach Beksiński, ale które nie wnosiły niczego do wiedzy o nim i jego życiu.
- Gdy było coś intymnego, to też opisywałam, ale szanując osobę tłumaczyła.
Nie dało się na przykład nie napisać o tym, że Zdzisław Beksiński miał nerwicowe problemy gastryczne. Gdy tylko się zdenerwował, to musiał biec do ubikacji. Nawet po 60 razy dziennie, a denerwowało go nawet to, czekanie na windę. Ustawiał tak swoje życie, by zawsze mieć blisko toalety. Gdy miał spotkania autorskie, to nie jadł cztery dni wcześniej, gdy jechał na wakacje z żoną do Sanoka, to nie jadł tydzień. To miało ogromny wpływ na jego życie.
- W latach 60-tych dostał propozycję stypendium Guggenheima w Nowym Jorku. To nawet dziś byłaby atrakcyjna oferta dla każdego, a co dopiero 50 lat temu – mówi reporterka. - Jednak Beksiński odmawia właśnie z powodu braku dostępu do ubikacji.
Nieuchwytna Zofia Beksińska
W książce jest mała informacji o Zofii Beksińskiej, żonie Zdzisława i matce Tomasza. Pochodziła z Dynowa, studiowała romanistykę w Krakowie, którą przerwała po cięzkiej chorobie.
- Ona tak bardzo usunęła się cień, że nie udało mi się je uchwycić – przyznaje Małgorzata Grzebałkowska. - Mówili o niej miła, ciepła sympatyczna. Ale nikt nie jest tylko ciepły i sympatyczny.
Autorce udało się jednak dotrzeć do jednego z listów, pisanych do Marii Turlejskiej (w tym czasie partyjnego historyka), w którym zwierza się, iż brała leki psychotropowe z powodu „dygotu wewnętrznego”.
- Zosia wierzyła w geniusz swojego męża – ocenia autorka. - Żyli przez całe lata na granicy ubóstwa. Zofia poświęciła się dla męża. Ale jeśli to było szczęście, to dlaczego ja wyzwalać. Nie sięgała po pieniądze męża. Pierwszy zloty dosta la od Turlejskiej, zdjęta z palca. Potem kazała go oddać. Dla męża też była najważniejsza, kochał ją traktował jak partnerkę. Może kochali się za mocno, jak dwa szkielety z jednego z obrazów. Może nie było miejsca dla Tomka..
Dwugłowy smok
Zdzisław Beksiński w latach siedemdziesiątych, gdy mieszkał jeszcze w Sanoku, sprowadzał z zagranicy wiele płyt. Dzięki temu jego syn, Tomasz miał głęboką wiedzę na temat nowych prądów w muzyce. Dzięki temu m.in. mógł stać się wybitnym dziennikarzem.
- O Tomku też pewnych rzeczy nie piszę, choć może pomijam coś, co mogłoby otworzy
Beksińscy parę razy wyrwali go z samobójstwa. Był okropny dla nich.
Malarz w jednym z listów pisał „moja zona miał niską samoocenę, i poczucie klęski. Po niej to odziedziczył syn”.
- Zdzisław, gdy znalazł się na dnie, to zastanawiał się jak się tam urządzić – mówi Magdalena Grzebałkowska. - Dla Tomasza był to powód do próby samobójczej.
Zdaniem reporterki rodzice nie byli bez winy. Jak mówiła, najlepszym szczęściem dla dziecka, jest powiedzieć mu „nie”. Tymczasem Beksińscy nigdy niczego Tomkowi nie odmawiali. Dlatego potem jego znajomi mówili, że to czternastolatek w dorosłym ciele. Dla jednych był najlepszym z ludzi, dla innych najgorszy.
- Jawi mi się jako dwugłowy smok, jedna głowa mówi jedno, druga drugie – tłumaczy autorka biografii. - Ale ja nie daje żadnych prostych odpowiedzi, bo w jej rodzinie takich nie było.
Beksiński nie chciał mieć dziecka, poległ bo był silny nacisk rodziny. Miał wewnętrzną intuicję, ze nie chce mieć dziecka.
- Zdzisław zrobił to dziecko jako prezent i zapowiedział, „żadnego zajmowania się”. Od razu chciał mieć kumpla ojciec traktował go jak dorosłego.
Malarz nieceniony
Zbigniew miał „szczęście lub nieszczęście”, że spotkał Piotra Dmochowskiego, prawnikiem z Paryża, emigrantem z Łodzi, który zakochał się w jego obrazach. Ale o tym nie miał pojęcia o handlu obrazami. Chcąc go wypromować zrobił w Paryżu wystawę godną Picassa, obwiesił miasto banerami, wydał katalog na najlepszym papierze, finansując ją zastawil dom, wydał oszczędności żony (znanej w owym czasie modelki).
- I zbankrutował, bo dał za wysokie ceny – przypomina Magdalena Grzebałkowska. - Potem jakoś się odbił, jakimś Japończykom coś sprzedał.
Francja nie kupiła Beksińskiego. Beksiński miał zresztą świadomość tego, że promocja we Francji to zły pomysł. Tam jego obrazy kupowali emigranci, cudzoziemcy. A on powinien w Niemczech, Włoszech, Japonii i Hiszpanii. I tak był niszowy za granicą, o obecnie nie funkcjonuje w obiegu artystycznym.
Natomiast Magdalena Grzebałkowska uważa, że wybitnymi dziełami są fotografie Zdzisława Beksińskiego.
Członek rodziny
Autorka książki przyznaje, że lepiej pisać o kimś, kto nie żyje. A Beksińscy byliby wściekli na te książkę, bo mówi prawdę.
- Polubiłam ich jak członków rodziny, choć nie zakochałam jakiś bezwzględnie. Zachowują się beznadziejnie, ale to jednak rodzina.
Już po ukazaniu się książki, krewna Zofii powiedziała do autorki, przyjmuje ją do rodziny.