Sprawa Piotrowicza. Analiza Tadeusza Kensego
Były działacz opozycji antykomunistycznej o głośnej ostatnio sprawie byłego prokuratora, obecnie posła Prawa i Sprawiedliwości.
Stanisław Piotrowicz
-
Już nawet w rzeszowskich Super Nowościach, do niedawna jeszcze ( a może nadal?) bardzo dla PiS-u łaskawych, można przeczytać , że „Stanisław Piotrowicz przynosi wstyd PiS-owi” i że (tak red. Mariusz Włoch) „opozycjonista gasi gwiazdę PiS” oraz pytanie o to, czy „poseł Bogdan Rzońca okłamał obywateli” .
Skuszony wielokolumnowym opisem afery wydałem nieopatrznie 2.70 PLN, by jednak w końcu nie tylko nie dowiedzieć się o sprawie niczego nowego, ale znaleźć te same formalne błędy, które usłyszałem już wcześniej, jak np. o „tzw. sankcji, czyli 48 godzin” czy o „oskarżeniu o nielegalne rozprowadzanie ulotek”. Nic w tym, oczywiście, dziwnego ani nowego: rzeszowskie gazety ( i nie tylko rzeszowskie) mało kiedy przecież mają jakie takie pojęcie o tym, co drukują i o czym pisują ich redaktorzy.
Słyszymy i czytamy w kółko (nie mówiąc już o tym, że sami czasem mówimy lub – częściej – piszemy) w różnych mediach (także w Internecie) oraz w polityce uprawianej na żywo, kolejne behawioralne nawalanki, a żaden dziennikarz ani polityk nie potrafi dojść do meritum, choć na stronie 13grudnia81.pl jest już od dawna kilka podpowiedzi . Trzeba tylko zwrócić uwagę na to, że w sprawie Antoniego Pikula były sporządzone DWA RÓŻNE AKTY OSKARŻENIA: jeden przez którąś powszechną prokuraturę rejonową (to, czy w Jaśle, czy w Krośnie – nie jest już jasne, bo przy nazwisku Piotrowicza … brak danych!) która przedstawiła akt oskarżenia sporządzony przez Piotrowicza w dacie 24 września 1982 r. i drugi - przedstawiony przez Garnizonową Prokuraturę Wojskową w Rzeszowie w dacie 30 października 1982 r., który był przesłany do Sądu Wojskowego Okręgu Warszawskiego, w którym odbywał się proces. Zgodnie z wnioskiem pierwszego aktu, powszechny Sąd Okręgowy w Krośnie, przy uczestnictwie Prokuratury Wojewódzkiej postanowił o przekazaniu sprawy do dalszego prowadzenia przez sąd wojskowy, zgodnie z tym, co napisał Piotrowicz, że czyny Pikula naruszają dekret o stanie wojennym i muszą być rozpatrywane przez organa wojskowe w trybie postępowania doraźnego. To był (niby oczywiście, a tak przynajmniej musi się na pierwszy rzut oka wydawać) rodzaj "donosu" na Pikula, choć dziś Piotrowicz próbuje sugerować (bo o co innego by mu chodziło?), że z góry zakładał, że sąd wojskowy może Pikula nie skazać. Trudno jednak byłoby znaleźć dla tego stanowiska w pełni logiczne uzasadnienie. Nikt nie wątpi, że przepisy dekretu o stanie wojennym i zagrożenia karą w postępowaniach prowadzonych w trybie doraźnym były surowsze niż w zwyczajnych procedurach. Na takie domysły skazani są nawet ci, którzy chcieliby dowiedzieć się naprawdę więcej. Zapewne IPN jest w posiadaniu materiałów, które mogłyby rzetelnie i profesjonalnie wiele wyjaśnić, jednak po raz kolejny nie wywiązuje się ze swoich ustawowych obowiązków. Z jednej strony przyczyna jest zapewne immanentne kunktatorstwo Instytutu, ale z drugiej wręcz trudno mi sobie wyobrazić, żeby któryś z miernych badaczy rzeszowskiego oddziału w ogóle potrafił się w tym, trochę skomplikowanym materiale do końca rozeznać. Podobnie, niestety, trudno wymagać tego samego od ogromnej większości dzisiejszych dziennikarzy.
-
Trzeba równocześnie przyznać, że IPN na wspomnianej stronie 13grudnia81.pl podaje szczegółowe zestawienie numerów przepisów, w oparciu o które toczyły się postępowania prokuratorskie i sądowe. Ale na tym właściwie koniec. Resztę, żeby zorientować się, o co naprawdę chodziło, trzeba samemu przebić się przez gąszcz tych przywołanych przepisów zarówno materialnych jak i proceduralnych.
Analizując je krok po kroku natkniemy się na kilka niespodzianek, mających dla sprawy znaczenie podstawowe, o których jednak nikt nie wspomina.
Ciekawa jest już bowiem swoista „ewolucja” treści zarzutów oraz oskarżeń wobec Antoniego Pikula! Ten już od powstania NSZZ „Solidarność” był jej aktywnym działaczem. W październiku 1980 roku został członkiem Komisji Zakładowej BPLP „Biprolas”. W okresie od 25 października 1980 roku do 26 lutego 1981 roku był członkiem zarządu Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego „Solidarność” w Jaśle, w czerwcu i lipcu 1981 roku uczestniczył w Wojewódzkich Zjazdach Delegatów Regionu Małopolska w Krakowie i Tarnowie. Wikipedia pisze, że „po 13 grudnia 1981 roku związał się z podziemnymi strukturami „Solidarności”. Był wydawcą i kolporterem „Biuletynu Informacyjnego”, wydawanego przez Komisję Koordynacyjną „S” w Jaśle, kolportował sprowadzane z Krakowa i Warszawy wydawnictwa niezależne. Został zatrzymany przez Służbę Bezpieczeństwa po przeszukaniu jego mieszkania 24 sierpnia 1982 roku i był przetrzymywany w areszcie śledczym do 21 listopada tego roku. Został oskarżony o to, że od daty bliżej nieustalonej do 24 VIII 1982 r. w Jaśle woj. krośnieńskiego, działając w celu rozpowszechniania gromadził ulotki, czasopisma i różnego rodzaju literaturę bezdebitową, których treść mogła wywołać niepokój publiczny lub rozruchy. Autorem pierwszego aktu oskarżenia, z 24 września 1982 roku, był prokurator Stanisław Piotrowicz. Antoni Pikul był podejrzany o przestępstwo określone w art. 48 ust. 3 Dekretu z dnia 12 grudnia 1981 roku o stanie wojennym, zagrożone karą pozbawienia wolności do 5 lat” [Encyklopedia Solidarności prezentuje notkę pióra Stanisława Fryca jeszcze bardziej w tym szczególe lakoniczną, można tam jedynie przeczytać, że „24 VIII – 21 XI 1982 zatrzymany i osadzony w AŚ po przeszukaniu mieszkania w Jaśle przez SB (sprawa umorzona z braku dowodów)].
A więc obydwa źródła: IPN i Wikipedia (która pewnie korzystała z danych IPN) są zgodne: Antoni Pikul oskarżony został (przez Wojskowa Prokuraturę Rejonowa w Rzeszowie, akt oskarżenia pisał i przed Sądem Warszawskiego Okręgu Wojskowego w dniu 18 listopada oskarżał ppor. Zdzisław Pęcak) o czyn z Art. 48 ust. 3 dekretu z dnia 12 grudnia 1981 r. o stanie wojennym, czyli nie o „rozpowszechnianie fałszywych informacji mogących osłabić gotowość obronną” z ust. 1, ani w ogóle o „rozpowszechnianie fałszywych wiadomości” z ust. 2, ani nawet o to, że „w celu rozpowszechniania sporządzał”, ale o to, że tylko w przyszłym celu „rozpowszechniania gromadził i przechowywał”!
Można z tego wnioskować, że obydwa akty oskarżenia były słabiutkie, a Prokuratura Rejonowa sporządzająca pierwszy z nich, rzeczywiście wykazała się ogromną czujnością w obronie interesów komunistycznej partyjno-wojskowej junty! Do tego jeszcze postępowanie zostało wszczęte 23 sierpnia, a akt oskarżenia mówił o tym, że do dnia następnego, czyli do dnia rewizji w domu (a pewnie i w miejscu pracy) Pikula w dniu 24 sierpnia „że od daty bliżej nieustalonej w Jaśle woj. krośnieńskiego, działając w celu rozpowszechniania gromadził ulotki, czasopisma i różnego rodzaju literaturę bezdebitową”.
Cała sprawa nabiera bardzo podłego kształtu! Bo gdyby to jeszcze SB czy MO przyłapała Pikula na jakiejś akcji kolportażowej, a może na drukowaniu, przewożeniu, dystrybucji jakichś wrogich władzy materiałów. Nic z tych rzeczy, a przynajmniej niczego takiego z dostępnych materiałów wnioskować nie można. Znacznie bardziej prawdopodobne jest, że ktoś po prostu podkablował go, że posiada, może zbiera „bibułę”, może ją komuś pokazuje prywatnie lub w miejscu pracy i to już wystarczyło, żeby usłużna prokuratura skorzystała z okazji wykazania się, a dzielny, ambitny i jak zawsze służalczy prokurator Stanisław Piotrowicz napisał akt oskarżenia, w którym te czyny Pikula nazywa nie tylko naruszeniem prawa stanu wojennego, ale wprost sugeruje, że tym posiadaniem, przechowywaniem jakiejś ilości „bibuły” mógłby spowodować istotne zagrożenie dla obowiązującego porządku, bowiem ich treści mogły wywoływać niepokoje publiczne lub rozruchy. Tak by się mogło wydawać.
Ale to dopiero połowa sprawy…
Jeśli uważnie przyjrzymy się choćby tylko tym informacjom, które opublikowane są na stronie 13grudnia 81.pl zastanowić musi fakt, że w akcie rewizji od wyroku Sądu Warszawskiego Okręgu Wojskowego z dnia 18 listopada 1982 r. (który, mówiąc w uproszczeniu, w oparciu o obowiązujące wówczas przepisy k.p.k, oraz dekretu z dnia 12 grudnia 1981 r. o postępowaniach szczególnych w sprawach o przestępstwa i wykroczenia w czasie obowiązywania stanu wojennego – procedując w trybie postępowania zwyczajnego umorzył postępowanie karne z powodu „niewysokiej szkodliwości społecznej zarzucanego mu czynu”[Art. 2 i 12 ust. 2 i 3 dekretu]) pojawia się … nieco inna kwalifikacja zarzucanego Antoniemu Pikulowi czynu!
Płk. Adam Suski z Naczelnej Prokuratury Wojskowej w Warszawie (rewizje składała formalnie rzeszowska Wojskowa Prokuratura Garnizonowa), twórca aktu rewizji z dnia 24 listopada 1982 r. opiera się już nie na podejrzeniu o przestępstwo z Art. 48 ust. 3 dekretu o stanie wojennym (omówionym przeze mnie wyżej), ale … ustępie 5 tegoż Art. 48 (chyba, żeby była to zwyczajna pomyłka IPN-u na wspominanej stronie internetowej)! Ten przepis nie mówił już o karalności „gromadzenia w celu rozpowszechniania”, ale o tym, że do przestępstw określonych w ust. 1 – 3 dekretu stosuje się odpowiednio przepis art. 254 k.k., który penalizował NIEZAWIADOMIENIE ORGANU ŚCIGANIA pomimo posiadania wiarygodnych informacji o niektórych rodzajach przestępstw, w tym przestępstw przeciwko „podstawowym interesom PRL-u”. Oznaczałoby to, że w toku postępowania dowodowego przed sądem wojskowym I instancji mogły pojawić się informacje o czynach zagrożonych penalizacją osoby/osób innych niż sam Pikul. Bez dokładniejszych źródeł trudno dziś powiedzieć, czy to sam oskarżony bronił się w taki sposób, że przerzucał odpowiedzialność na inną/inne osoby; czy dotyczyło to abstrakcji, czy też może kogoś konkretnego. Gdyby żył mecenas Stanisław Zając, bez wątpienia mógłby to wyjaśnić, a tak nawet trudno powiedzieć, czy zachowały się do dziś materiały sprawy sądowej czy inne źródła sporządzone ówcześnie np. przez SB. Znów widać w tym kunktatorstwo i niekompetencję IPN-u. Ale to mogłoby też tłumaczyć dotychczasową powściągliwość samego Pikula w opowiadaniu o szczegółach tamtej sprawy sprzed lat!
Wikipedia o finale sprawy sądowej pisze tak: „5 stycznia 1983 roku Sąd Najwyższy – Izba Wojskowa postanowił rewizję prokuratora pozostawić bez rozpoznania, a kosztami postępowania odwoławczego obciążyć Skarb Państwa z braku dowodów przestępstwa”. Na stronie 13grudnia81.pl informacja jest znacznie bardziej precyzyjna i pozbawiona nieuprawnionego komentarza co do „braku dowodów przestępstwa” i brzmi tak: „Postanowieniem z dnia 5 I 1983 r. Sad Najwyższy - Izba Wojskowa postanowił rewizję prokuratora pozostawić bez rozpoznania kosztami postępowania odwoławczego obciążyć Skarb Państwa”. Wydaje mi się, że u podstaw takiego postanowienia leżało po prostu to, że z dniem 31 grudnia 1982 r. stan wojenny został zawieszony.
-
To, co napisze teraz, zrobię z prawdziwą niechęcią (bo nie znoszę tego typa Piotrowicza), ale dla porządku i rzetelności całego wywodu tak właśnie muszę.
Niektóre publicznie stawiane zarzuty wobec dość sprytnie zachowującego się posła-prokuratora są bezpodstawne i wynikają z niekompetencji stawiających je polityków i dziennikarzy, którzy źle interpretują uzyskiwane odpowiedzi. Myślę, że nie potrafią oni też sensownie przekazać informacji, które otrzymują np. od mecenasa Karola Helińskiego z Krosna, który w stanie wojennym był drugim (i jedynym) obok śp. Stanisława Zająca adwokatem broniącym ludzi oskarżanych z dekretu o stanie wojennym.
W sposób oczywisty te moje hipotetyczne dywagacje-„wyjaśnienia” zachowań prokuratura Piotrowicza ani w niczym nie przesłaniają mojej odrazy do jego obecnych działań jako czołowego PiS-owskiego legislatora, ani też nie są w stanie stworzyć dla tej pozycji jakiegokolwiek uczciwego uzasadnienia. Na dodatek wciąż mam w uszach radę (pisałem o tym niedawno na fb. w szczegółach), jaka udzieliła nam, grupie studentów-saminarzystów-praktykantów na początku roku (!) 1978 pewna pani sędzia Okręgowego Sądu Pracy w Krakowie, opiekunka praktyki, a która brzmiała tak: „I zapamiętajcie sobie państwo na całe życie, że wszyscy milicjanci i wszyscy prokuratorzy to są sk……..”.
Nie kłamie jednak Piotrowicz, gdy powtarza, że nie oskarżał Pikula ani nawet (być może) żadnego innego opozycjonisty, bo w sensie stricte „oskarżenie” dotyczy odczytania aktu oskarżenia na rozprawie głównej, a nie choćby nawet zupełnie autorskiego sporządzenia treści aktu oskarżenia, który na rozprawie nie został (jak opisywałem wyżej) odczytany. Co do meritum (jak już pisałem; choć bardziej prawdopodobna jest hipoteza co do „pracowitości” i służalczości krośnieńskiej prokuratury i osobiście prokuratora Piotrowicza), to NIE MOŻNA WYKLUCZYĆ, ŻE PISZĄC AKT OSKARŻENIA Z DNIA 24 WRZEŚNIA 1982 – RZECZYWIŚCIE STARAŁ SIĘ OSKARŻNEMU POMÓC! Jeśli bowiem szczegółowe okoliczności sprawy (prawdopodobnie z donosu, co trzeba raz jeszcze podkreślić) mogły świadczyć o tym, że były wystarczające dowody na to, że Pikul nie tylko „gromadził w celu rozpowszechniania”, ale rzeczywiście (co sugeruje Encyklopedia Solidarności i inne, teraz liczne źródła) sam redagował, drukował i kolportował ulotki czy nawet gazetki – to przecież ograniczenie zgłoszonych dowodów i samego zarzutu do „gromadzenia” mogło być celowym i świadomym „podaniem reki” oskarżonemu. Wszystko zależy od tego, jak tam wtedy było naprawdę i co się w szczegółach działo między SB, podejrzanym, prokuratorem, a nawet obrońcą. Pisząc tak „słaby” z założenia akt oskarżenia prokurator wiedział, że mimo przekazania sprawy do trybu doraźnego i prokuratury wojskowej, tamtejszy prokurator nie dysponując większą wiedzą o możliwych do zdobycia, czy ewentualnie pominiętych, dowodach, a w ogóle nie dysponując prawdopodobnie żadną wiedzą o sprawie prócz lektury samego „cywilnego”, pierwszego aktu oskarżenia – jedyne co zrobi, to jego treść po prostu przepisze i nawet dla sądu wojskowego będzie to (już – co istotne – w IV kwartale stanu wojennego) materiał zbyt słaby, żeby wydać wyrok skazujący. Prócz tego jest jeszcze jeden aspekt sprawy: choć nie wiem, kim był ppor. Zdzisław Pęcak, to dość prawdopodobne jest, że był on prokuratorem zmobilizowanym do Wojskowej Prokuratury Garnizonowej dopiero w stanie wojennym. Skądinąd wiem, że taka mobilizacja wcale nie musiała być dowodem wielkiego zaufania władzy, być może nawet chodziło o to, żeby takiego urzędnika w szczególny sposób „mieć wtedy na oku”. Trudno się dziwić, że niektórzy z takich delikwentów, mniej przestraszeni, odwzajemniać mogli nieszczególne uczucia i nie przykładać się do swoich obowiązków z wymaganą starannością i rzetelnością.
Oczywiście; Piotrowicz mógł odmówić sporządzenia aktu oskarżenia, nie on (tylko E. Bryk z Prokuratury Rejonowej w Jaśle) był twórca zarzutów z dnia 26 sierpnia 1982 r. uzasadniających i wnioskujących o sankcję trzech miesięcy aresztu, itd. W takim wypadku mógłby chyba dziś mówić o sobie prawdziwie dobre rzeczy, nawet sugerować odwagę własnej postawy. W położeniu Pikula niewiele by to zmieniło, a gdyby ten pierwszy akt oskarżenia pisał wtedy inny prokurator, wtedy – teoretycznie – mógłby on być „mocniejszy”, a wiec dla Pikula groźniejszy.
Znów trzeba wrócić do konstatacji, że o sprawie wiemy niewiele, a przez całe lata zarówno sami uczestnicy (również Pikul) jak i IPN niewiele chcieli/mogli rzetelnie ustalić/opisać.
Coś może się zmienić dopiero teraz. We wczorajszej „Kawie na ławie” w tvn24 sam Joachim Brudziński jakby zapowiedział, że w najbliższym czasie prokurator-poseł Piotrowicz zorganizuje konferencję prasową, na której wszystkie szczegóły wytłumaczy. Być może to samo powinien zrobić wiceburmistrz Jasła Antoni Pikul, ewentualnie przy pomocy IPN-u i regionu krośnieńskiego „Solidarności”.
-
Byłoby całkiem dobrze, gdyby ta sprawa, w końcu w miarę regionalna i wywołująca spore zainteresowanie, nie skończyła się na samych nawalankach i behawioralnych pseudo-politycznych pogaduszkach. Ona przecież pokazuje kilka sporych bolączek współczesności, z których akurat propagandowe, partyjniackie popisy polityków są - być może - najmniejszą.
Po pierwsze: nie tylko nie znamy własnej historii (szczególnie najnowszej), ale wręcz próbujemy często ją "omijać", zastępować wiedzę w miarę obiektywną co najwyżej jakimiś fragmentarycznymi, subiektywnymi wspomnieniami, z których zręcznie manipulując, wybieramy jakieś wygodne okruchy. Nawet bez złych intencji popadamy w zjawisko tzw. przyczynowości kommemoracyjnej, czyli mieszania z sobą porządku historii z porządkiem pamięci, co nie służy ani jednemu, ani drugiemu. Po drugie: zbyt często za tą historyczną "niepamięcią" kryją się świadome, wyrachowane, obłudne intencje ochrony "naszych" (tak z układów prywatnych, jak i publicznych: towarzyskich, zawodowych, korporacyjnych, partyjnych), a pognębienia "nie naszych". Po trzecie: nikt jeszcze, przynajmniej w regionie, nie napisał w miarę rzetelnej (czy nawet jakiejkolwiek!) historii ostatniego półwiecza. A równocześnie podnoszą się głosy o jakimś "zmienianiu historii" , choć nie bardzo wiadomo, co można byłoby w niej zmieniać, dopóki nie zostanie ustalony jakiś jej naukowy paradygmat. Na razie każdy gada swoje, zwykle z "powierza" nie znając faktów ani potwierdzających je źródeł na tyle, żeby opis mógł być traktowany poważnie i wyjść poza postmodernistyczna manierę o równej wartości jakiejkolwiek, nawet najbardziej absurdalnej wypowiedzi. Być może, że są jakieś źródła, o których istnieniu ja nie wiem i w takim razie prosiłbym zorientowanych o podzielenie się tą wiedzą. Po czwarte: zły to czas, gdy nawet historycy-badacze i nauczyciele historii czerpią swą wiedzę głównie z propagandowych, częściowo partyjnych broszurek lub byle jakich, przypadkowych medialnych doniesień. Warto byłoby głośno pytać; dlaczego IPN nie wywiązuje się w tej mierze ze swoich ustawowych obowiązków, a Uniwersytet tak naprawdę zupełnie nie prowadzi żadnych badań w przedmiotowym zakresie, koncentrując się w kółko na kilku zaledwie kierunkowych tematach badawczych. Po piąte: jeszcze gorzej, gdy historię próbują pisać mierni ale wierni (komu? czemu?) oficerowie służb specjalnych w rodzaju płk. Michała Stręka czy (chyba?) majora Zbigniewa Nawrockiego, prywatnie męża wojewody Ewy Leniart. Itd., itp. Tak więc, po szóste: po co dyskutować o potrzebnym wymiarze szkolnych lekcji historii lub ich programowym substracie, jeśli (szczególnie w naszym zakłamanym po uszy regionie) i tak nie ma żadnych szans na to, by nauczanie historii nie było tylko karykaturą przedmiotu...
I jeszcze po (jak w liczbie grzechów głównych) siódme: nie mamy w ogóle opanowanego "języka" pojęć jednoznacznie semantycznie zdefiniowanych, więc nie potrafimy takiego używać. Przypadkowo więc, w zależności od kontekstu, emocji czy osobistych sympatii lub antypatii ktoś, o kim mówimy jest "bohaterem", a ktoś inny "zdrajcą". Ktoś "agentem", a ktoś "ofiarą". Ktoś "opozycjonistą", a ktoś inny zwykłym "krzykaczem". Ktoś "bolszewikiem", a inny "oddanym patriotą". Bez dyscypliny semantycznej, bez rygorów tzw. szkoły konceptualnej, historia jak i socjologia, czy polityka staję się mniej naukowymi dyscyplinami, a bardziej targowiskiem marnego dyskursu, który nie rozróżnia już zupełnie co jest prawdą, a co kłamstwem, bo nie potrafi dokonywać podstawowej analizy epistemologicznej porównującej pojęcie z określaną przez nie rzeczywistością...
-
Co by tam Piotrowicz jeszcze nie zrobił, do historii przejdzie co najwyżej jako usłużny lokajczyk każdej władzy. Nie to, co inny "niezłomny" prokurator PRL i III RP - Henryk Pracki. Człowiek, którego z całą pewnością można było i należało nazywać zbrodniarzem komunistycznym (w marcu 1983 osobiście nakazał rzeszowskiemu prokuratorowi wojewódzkiemu Wł. Biernatowi umorzenie postępowania wyjaśniającego w sprawie masowych zbrodni NKWD w podrzeszowskich wsiach Trzebusce i Turzy, nazywanych czasem "małym Katyniem" lub "rzeszowską Golgotą").
Pracki w lutym 1981 r., będąc dyrektorem departamentu w Prokuraturze Generalnej PRL, podpisywał w imieniu tej instytucji teksty porozumień rzeszowsko-ustrzyckich. W marcu 1983 r. został awansowany na stanowisko wiceprokuratora generalnego. W połowie lat 90. znów był wiceprokuratorem generalnym, tyle, że już nie PRL, ale RP. W latach 2000-2001 był najbliższym współpracownikiem ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, prof. Lecha Kaczyńskiego - razem ze swoim szefem został w lipcu 2001 r. zdymisjonowany przez premiera J. Buzka. Do dziś IPN stara się jak może, żeby ukrywać prawdziwy życiorys Prackiego i jego udział w maskowaniu zbrodni sowieckiej pod Rzeszowem (może i innych). Cała zresztą sprawa tej zbrodni i jej konsekwencji jest do dziś "gorącym kartoflem" dla wielu z pookrągłostołowych patriotów. Zaś paradoks sytuacji z początku wieku polegał na tym, że prokuratorem generalnym był antykomunista Lech Kaczyński, wiceprokuratorem generalnym (i na dodatek kierownikiem Prokuratury Krajowej) - zbrodniarz komunistyczny Henryk Pracki, a innym wiceprokuratorem był szef pionu śledczego IPN - prof. Witold Kulesza, który powinien ścigać w postępowaniu karnym wiceprokuratora Prackiego...
Tadeusz Kensy, działacz społeczny gospodarczy i związkowy. Od 1978 roku działacz Studenckiego Komitetu Solidarności. W 1981 roku członek Komisji Krajowej NSZZ Solidarność, w stanie wojennym internowany.