W Rzeszowie nie ma już stacjonarnych punktów sprzedaży dopalaczy
RZESZÓW. Problem z nimi jednak bynajmniej nie zniknął.
Fot. Policja
Władze Rzeszowa już dawno wypowiedziały wojnę dopalaczom. Prezydent co jakiś czas pisał listy do posłów i do rządu, aby zmienili prawo a dopalacze nazwać po imieniu - czyli, że są to po prostu zwykłe narkotyki.
W walce z dopalaczami aktywne od samego początku były też miejskie służby sanitarne, które istniejące w Rzeszowie punkty handlujące dopalaczami nękały ciągłymi kontrolami i postępowaniami administracyjnymi. Inspektorzy ściśle współpracowali także z policją, służbą celną a nawet prokuraturą.
I przyniosło to wreszcie efekty. Najpierw udało się zlikwidować stacjonarny punkt handlujący dopalaczami przy ul. Mickiewicza, potem przy ul. Batorego.
Z punktem przy ul. Langiewicza służby nijak jednak nie mogły sobie poradzić. W końcu i tu się udało.
- Dzięki ścisłej współpracy z Centralnym Biurem Śledczym Policji - mówi Jaromir Ślączka, Państwowy Powiatowy Inspektor Sanitarny w Rzeszowie - CBŚP prowadził szeroko zakrojone działania, zarówno na terenie województwa podkarpackiego, jak i województw ościennych. Policjanci zlikwidowali w nich właściwie całą siatkę sprzedaży.
Dobrali się też do spółki dobranej w Pabianicach, która miała swoje punkty nie tylko w Rzeszowie, ale także w Mielcu, Stalowej Woli i Przemyślu. Jeśli więc chodzi o punkty stacjonarne, handlujące dopalaczami, w Rzeszowie mamy już spokój.
Nie oznacza to jednak, że problem z dopalaczami zniknął. Handel już dawno przeniósł się do internetu. Ostatnio służba celna przejęła dwie kilogramowe paczki, adresowane do mieszkańców naszego regionu. Każda z nich była warta ponad 30 tys. zł. Sprawą zajmuje się już policja.