Polska wśród krajów najbardziej zagrożonych niedoborami wody
W całej Polsce jest obecnie ok. 100 zbiorników retencyjnych, a poziom tej retencji wynosi 6,5 proc. Dla porównania w Hiszpanii to aż 45 proc. przy 1,9 tys. zbiorników. Jak podają PGW Wody Polskie, aby sprostać potrzebom gospodarki i przeciwdziałać skutkom suszy, poziom retencji w Polsce powinien być przynajmniej dwukrotnie wyższy
Fot. Pixabay/CC0
– Wody Polskie raportują, że retencjonowanie w Polsce jest na poziomie 6–7 proc., podczas gdy średnia europejska sięga 15–20 proc. Natomiast my – bazując na naszej wiedzy związanej z pracą dla miast – wiemy, że ta retencja w miastach jest zdecydowanie mniejsza. I to wynika przede wszystkim z faktu, że brakuje zbiorników retencyjnych, które są po prostu kosztownymi inwestycjami – mówi Tomasz Grochowski, prezes Retencja.pl.
W Polsce na jednego mieszkańca przypada rocznie około 1,8 tys. m³ wody, ale w okresach suszy jej ilość spada nawet do 1,1 tys. m³. W Europie średnia jest prawie trzykrotnie wyższa i wynosi ok. 5 tys. m³ na osobę. Tymczasem według definicji przyjętej przez ONZ granicą „stresu wodnego”, czyli zagrożenia deficytem wody, jest próg 1,7 tys. m³ na osobę. Tym samym Polska jest jednym z państw najbardziej zagrożonych kryzysem wodnym, który postępuje wraz ze zmianami klimatycznymi. Dlatego – jak podkreśla PGW Wody Polskie – potrzebne są kompleksowe działania w celu zachowania zasobów wodnych na poziomie, który będzie wystarczający dla rosnącej populacji mieszkańców Polski, dla rolnictwa i innych gałęzi gospodarki.
Takim działaniem jest właśnie retencja, czyli zachowanie wody opadowej w miejscu, gdzie ona spadła. Zbiorniki retencyjne gromadzą ją w okresie nasilonych opadów i stanowią rezerwuar wody na czas suszy.
– Jest szereg programów, które wspierają retencję – zauważa prezes Retencja.pl. – Był program Moja Woda, który pozwalał na to, żeby każdy Jan Kowalski w Polsce mógł retencjonować wodę i otrzymać 80 proc. zwrotu z finansowania takiej inwestycji. Są programy takie jak w Gdańsku czy w Gdyni, które finansują zbiorniki retencyjne i ogrody deszczowe zarówno dla domów jednorodzinnych, jak i wspólnot mieszkaniowych. W Katowicach był program, który wspierał zielone dachy i każdy obiekt, który go posiadał, był zwolniony z podatku od nieruchomości. Z kolei we Wrocławiu program Złap Deszcz motywował do tego, żeby zainwestować w infrastrukturę, która zatrzyma wodę w miejscu jej powstawania, i przez ostatnie dwa lata zaakceptowano w nim ponad 400 wniosków. Widać więc, że te programy działają i też mam nadzieję, że ich oferta w najbliższych latach będzie bogatsza.
Obecnie przepisy pozwalają na tworzenie przydomowych oczek wodnych i ogrodów deszczowych zasilanych wodami opadowymi bez zgód czy pozwoleń wodnoprawnych. Właściciele działek, ogródków i gospodarstw rolnych mogą przy tym skorzystać z samorządowych i rządowych programów wspierania retencji, jak np. flagowa Moja Woda, koordynowana przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Wnioskodawcy mogą uzyskać w tym programie dofinansowanie do 5 tys. zł (do 80 proc. kosztów inwestycji) m.in. na utworzenie oczka wodnego. W dwóch dotychczasowych edycjach złożono już ponad 55 tys. wniosków. Termin nowego naboru nie został jeszcze ogłoszony, ale Moja Woda” to program przewidziany na lata 2020–2024.
Jak podkreśla prezes Retencja.pl Tomasz Grochowski, oprócz tego typu programów i finansowania inwestycji związanych z retencją konieczne jest też budowanie wśród Polaków świadomości odnośnie do zmian klimatycznych i możliwości ograniczania ich skutków.
– Zbiorniki retencyjne są kosztowne, więc potrzebny jest strumień finansowania i programy, które będą to wspierały, a przede wszystkim większa świadomość decydentów. Ale na końcu tego procesu jest również świadomość każdego z nas – mówi ekspert. – Tę świadomość powinniśmy budować już od najmłodszych lat, żeby przyszłe pokolenia – wchodząc w dorosłe życie – miały świadomość pewnych konsekwencji, które wynikają ze zmian klimatycznych.
Jak podaje PGW Wody Polskie, w całej Polsce jest obecnie ok. 100 zbiorników retencyjnych, a poziom tej retencji wynosi w tej chwili ok. 6,5 proc. (dla porównania w Hiszpanii to aż 45 proc. i 1,9 tys. zbiorników). Aby sprostać potrzebom gospodarki i skutecznie przeciwdziałać zarówno skutkom suszy, jak i powodzi – poziom retencji w Polsce powinien być przynajmniej dwukrotnie wyższy. Zgodnie z założeniami rządowej strategii ten cel ma zostać osiągnięty do 2027 roku.
– Jeżeli chcemy, żeby projektanci i deweloperzy projektowali nasze miasta dobrze – tak, aby osiedla mogły zatrzymywać wodę i potem ponownie ją wykorzystywać np. do celów przeciwpożarowych czy podlewania zieleni – musimy też dać im w tym celu odpowiednie narzędzia. Stworzyć możliwości do tego, żeby projektanci mogli odpowiednio wyliczyć zbiorniki retencyjne czy systemy rozsączające – podkreśla Tomasz Grochowski. – Szereg miast udostępnia już takie narzędzia, np. kalkulatory dla projektantów i zwykłych obywateli, które pozwalają na oszacowanie opadów, zaznajomienie się z danymi i dobranie chociażby małego zbiornika retencyjnego.
Newseria