Wahania ceny ropy
Od depresji do euforii – od kilku miesięcy ropa naftowa funduje nastroje nie mniejsze niż podczas największych wydarzeń sportowych. Inwestujący w ropę ani na chwilę nie mogą stracić czujności.
Fot. Pixabay/CC0
Rynek ropy naftowej od początku roku funduje inwestorom ostrą jazdę na roller costerze. Na początku 2016 r. jedna baryłka kosztowała 30 dolarów, teraz oscyluje w granicach 50 dolarów. Na początku sierpnia analityk jednego z funduszy inwestycyjnych, po tym jak zanotowano miesięczny spadek notowań o 14 proc., największy od lipca ubiegłego roku, pisał, że lipiec nie jest dobrym miesiącem dla ropy naftowej. Jej cena rzeczywiście dołowała wówczas spadając poniżej 40 dolarów za baryłkę. Analitycy zastanawiali się czy to już bessa. Wystarczyły dwa tygodnie i ropa drożała już o ponad 20 proc. od minimów z początku sierpnia, przekraczając 50 dolarów za baryłkę. Następnie jej cena znów spadła.
Rządzi psychologia
Co spowodowało tak gwałtowną „jazdę” na cenach ropy? Garść twardych danych i mnóstwo psychologii, czy raczej życzeniowego myślenia. Wszystko zaczęło się od informacji, że najwięksi producenci ropy planują spotkanie 26-28 września w Algierze, żeby porozumieć się w sprawie zamrożenia wydobycia na obecnym poziomie, w celu podbicia ceny surowca. To znana rynkowi od lat praktyka, której celem jest ręczne sterowanie cenami poprzez ograniczanie podaży. Akces do spotkania zgłosiła Arabia Saudyjska, największy wydobywca wśród krajów zrzeszonych w OPEC, zainteresowanie wyraziła też pozostająca poza tą organizacją Rosją – światowy lider wydobycia ropy.
Na dwoje babka wróżyła
Jak mocne są podstawy wzrostów? Opinie są sprzeczne. Lihir Worah z funduszu Pimco powiedział telewizji CNBC: „jesteśmy blisko realnej ceny za ropę”, wskazując za „uczciwy” poziom 50 USD za baryłkę. Z kolei Michael Cohen, szef rynków surowcowych w Barclays w rozmowie z tą samą stacją zapowiedział dalsze wzrosty cen surowca w IV kwartale tego roku i w I półroczu 2017 r. Przeceny spodziewa się dopiero w drugiej połowie przyszłego roku. Jego zdaniem jeszcze w tym roku zobaczymy cenę ponad 57 USD za baryłkę.
Obydwaj rozmówcy są natomiast zgodni, że prawdopodobieństwo porozumienia w sprawie zamrożenia poziomu wydobycia podczas rozmów w Algierze jest bardzo niewielkie. Warto przypomnieć, że raptem w kwietniu tego roku naftowi potentaci spotkali się w Doha w Katarze w tym samym celu. Zamiar spalił wówczas na panewce. Pomimo groźnej retoryki rzeczywiste możliwości zmniejszenia wydobycia są nomen omen ograniczone ze względu na rozbieżne interesy członków klubu nafciarzy. Limitowanie produkcji nie podoba się Nigerii, która traci dużo ropy w związku z ciągłymi atakami partyzantów na ropociągi w tym kraju i musi trzymać szeroko otwarty kurek. Ograniczenia nie są na rękę Wenezueli, przeżywającej zapaść gospodarczą i potrzebującej dolarów z handlu surowcem jak powietrza. Zamrażaniem produkcji nie jest też w gruncie rzeczy zainteresowana Rosja, która zapowiada stałe powiększanie wydobycia do 2018 r., żeby wolumenem równoważyć spadek wpływów do budżetu z handlu surowcem.
Z kolei Arabia Saudyjska nie chce tracić udziału w światowym rynku ropy. W najbliższym czasie na rynek może również wrócić pogrążona w wewnętrznymi chaosie Libia, a także Irak który zapowiedział znaczne zwiększenie wielkości produkcji tego surowca.
Pogoda nie pomoże
Pytanie kiedy wyczerpie się optymizm inwestorów co do dalszych wzrostów cen ropy. Richard Hastings, strateg w Seaport Global Securities mówi w rozmowie z marketwatch.com, że widzi pewne oznaki oporu na poziomie 49,5 dolara za baryłkę, co pokazuje, jak ciężko jest wrócić powyżej granicy 50 USD. „Kilka huraganów w Zatoce Meksykańskiej może pomóc” – stwierdza strateg.
Załamania pogody w tym rejonie świata już nie jeden raz mocno zatrząsały rynkiem surowców. Warto dodać, że Amerykańska Narodowa Służba Oceaniczna i Meteorologiczna ogłosiła ostatnio, że zwiększyło się ryzyko nadejścia silnych huraganów jeszcze w tym roku.
Część graczy rynkowych woli nie zdawać się na kaprysy pogody i rezygnuje z inwestycji w ropę. Fundusz Liontrust Macro Equity Income sprzedał wszystkie aktywa związane z rynkiem ropy, gdyż uznał, że przy tak chwiejnym kursie nie można określić rzeczywistej ceny surowca, a co za tym idzie oszacować spodziewany zysk. Dodać do tego trzeba niestabilne perspektywy wypłaty dywidendy przez największych producentów oraz dostępność innych, bardziej dochodowych aktywów. Shell, Exxon, BP, Chevron pokazały bardzo słabe wyniki w tym roku, co kiepsko rokuje, jeśli chodzi o podział zysku.
A jednak rośnie
Generalnie nad branżą paliw kopalnych gromadzi się coraz więcej czarnych chmur związanych z prognozami dla tego rynku. Przyszłość należy nie do ropy, ale źródeł odnawialnych oraz energii elektrycznej. Przyznała to sama Arabia Saudyjska, która w tegorocznym planie strategicznym dla państwa zapowiedziała odejście od surowców jako podstawy finansowania budżetu na rzecz nowoczesnych technologii.
Z drugiej jednak strony, pomimo dużej niepewności i nieprzewidywalności rynku, aktywa surowcowe trzymają się całkiem nieźle. Indeks S&P500 Energy w ciągu ostatniego miesiąca zyskał 3,95 proc.
Trzeba pamiętać, że odnawialne źródła energii to pieśń raczej odległej przyszłości. Nie ma i chyba jeszcze długo nie będzie realnej alternatywy dla ropy w transporcie czy przemyśle. Najbardziej ekologiczne scenariusze opracowane przez Międzynarodową Agencję Energii zakładają, że w roku 2040 świat zużywać będzie 8-10 proc. ropy naftowej mniej niż obecnie. Utrzymanie produkcji na tym poziomie, biorąc pod uwagę wyczerpywanie się obecnie dostępnych złóż tego surowca, oznaczać będzie konieczność uruchomienia eksploatacji wydobycia w kolejnych złożach. Jednakże dotarcie i eksploatacja nowych złóż stają się coraz trudniejsze, a przez to kosztowniejsze. Tym samym cena ropy musi być odpowiednio wysoka aby zapewnić rentowność wydobycia.