Czy rząd utrudnia obniżenie rachunków za prąd? Opinia Bartosza Derskiego
Wiele samorządów i lokalnych biznesów szuka ratunku w klastrze energii i spółdzielni energetycznej. Brakuje im jednak inwestorów angażujących się w obrót energią z lokalnych źródeł OZE oraz przepisów, których rząd nie poprawił od sześciu lat.
Fot. Pixabay/CC0
Z takim wzrostem cen energii elektrycznej polskie firmy i samorządy nie mierzyły się nigdy wcześniej w historii. W kontraktach zawieranych w ubiegłym roku duzi odbiorcy mogli liczyć na stawki od niespełna 300 do 500 zł/MWh (bez opłat dystrybucyjnych). Dziś dostają oferty powyżej 2000 zł/MWh.
Największy szok przeżywają gminy, które energię kupowały raz na 2-3 lata. Podkarpacka gmina Wiązownica poprzedni przetarg rozstrzygnęła jeszcze w 2020 roku, więc dziś płaci za prąd 280 zł/MWh.
- Całkiem niedawno gmina ta otworzyła oferty na 2023 r. Najtańsza z nich opiewa na 2160 zł/MWh, a więc ośmiokrotność obecnej stawki – mówi w rozmowie Bartłomiej Derski, ekspert WysokieNapiecie.pl.
W przypadku samego Zakładu Gospodarki Komunalnej, który zarządza wodociągami i oczyszczalnią ścieków, roczny rachunek za energię musiałby wzrosnąć w tej gminie z 700 tys. zł do 3 mln zł.
Gdyby gmina znalazła środki na inwestycje we własną produkcję energii, przychody ze sprzedaży mogłyby w całości równoważyć koszty zakupu energii. Nic dziwnego, że zarówno samorządowcy jak i przedsiębiorcy szukają teraz pomysłów jak produkować prąd we własnym zakresie lub w ramach szerszych wspólnot.
- Zainteresowanie dołączaniem do klastrów energii i spółdzielni energetycznych jest rekordowe, klastry szczególnie popularne są na wschodzie Polski, gdzie jest ich kilkadziesiąt – wyjaśnia B.Derski. - Największe zainteresowanie jest w biedniejszych gminach.
Mieszkańcy mają już fotowoltaikę, teraz gminy chcą produkować prąd. Gminy same chcą znacząco zwiększyć produkcję energii elektrycznej na własne potrzeby i stąd między innymi ich rosnące zainteresowanie klastrami i spółdzielniami. W ramach klastrów energii mogą liczyć na dofinansowanie do inwestycji w źródła energii i przyłączenia do sieci na własne potrzeby. Same instalacje fotowoltaiczne na budynkach użyteczności publicznej w ciągu roku są w stanie dostarczać ilości energii przekraczającą połowę, a czasami nawet całość energii elektrycznej zużywanej w gminie.
Atutem gmin są tereny pod inwestycje. Spółki komunalne mają grunty pod budowę farm fotowoltaicznych, biogazowni czy kogeneracji opartej na lokalnych zasobach biomasy. Lokalni rolnicy są chętni do wydzierżawienia gruntów pod farmy wiatrowe, a lokalne przedsiębiorstwa są zainteresowane umowami długoterminowymi na zakup energii, czemu z kolei mogą służyć spółdzielnie energetyczne.
Klastry i działające na ich obszarach spółdzielnie energetyczne są w stanie produkować energię i dostarczać ją samorządom czy lokalnym firmom taniej od obecnych cen giełdowych.
- Brakuje im jednak inwestorów z branży energetycznej, którzy byliby w stanie zaangażować się w takie klastry. Zarówno budując na ich terenie własne źródła energii, jak i bilansując zapotrzebowanie na moc członków klastrów i spółdzielni – dodaje B.Derski z WysokieNapiecie.pl.
Drugą rzeczą, jakiej brakuje, aby klastry i spółdzielnie energetyczne wreszcie stały się dla samorządów sposobem pozyskiwania prądu po przewidywalnych cenach, są przepisy. Polskie prawo jest coraz gorszej jakości. Rząd obiecuje nowelizację ustawy o OZE. Wątpliwości interpretacyjne dotyczą np. samej definicji klastra energii i instrumentów wsparcia. Od zdiagnozowania tych braków do dziś minęły już niemal trzy lata (a od samego przyjęcia obecnej, niewystarczającej, definicji „klastra energii” aż sześć lat).
Rząd stracił te lata i wciąż traci kolejne miesiące, choć klastry energii i spółdzielnie energetyczne to przecież sztandarowe koncepcje transformacji energetycznej, którą chciał przeprowadzić. Także po to, aby w ramach wspólnot energetycznych można było budować więcej tanich źródeł odnawialnych, które dałoby się wewnątrz tych organizacji bilansować.
MarketNews24
.