Rzeszów czeka rewolucja w organizacji transportu publicznego?
RZESZÓW. Co prawda wielkie zmiany zapowiadane są co kilka lat, ale wygląda na to, że tym razem nie ma już wyjścia.
Komunikacja publiczna w Rzeszowie działa póki co jak należy. A może inaczej - jakoś sobie radzi. Z informacji przekazanych przez prezydenta Konrada Fijołka na wtorkowej sesji Rady Miasta wynika jednak, że jedzie już właściwie trochę na oparach. Przede wszystkim otrzymała mocny cios w wyniku pandemii. Spadła liczba pasażerów, wpływy z biletów, swoje też zrobiły rosnące koszty utrzymania taboru - m.in. ceny paliw. Co więcej, miasto na potęgę inwestowało ostatnimi laty w - niby tańsze w eksploatacji - autobusy gazowe, ale w obecnej sytuacji nawet to obija się czkawką. No i owe wpływy ze sprzedaży biletów... Ogólny koszt utrzymania komunikacji publicznej w mieście to ok. 100 mln zł, Za bilety udaje się zebrać zaledwie 30 mln zł.
Na to wszystko nakłada się jeszcze kiepska sytuacja ekonomiczna rzeszowskiego MPK. Mówiąc wprost - spółka jest mocno pod kreską. Jak poinformował we wtorek Konrad Fijołek, MPK ma miesiąc na dokonanie analiz i wypracowanie konkretnych pomysłów na poprawę sytuacji.
-Za miesiąc wrócimy z tym tematem na Radę Miasta - zapowiedział prezydent, ale nie ukrywał też, że podejmowane decyzje będą trudne i bolesne.
Miasto raz jeszcze będzie musiało sporo dorzucić do budżetu spółki, inaczej nie pociągnie ona zbyt długo, ale zmiany będą konieczne. Tak samo, jak w całej organizacji publicznego transportu w Rzeszowie.
Ogólną dyskusję na sesji wywołali właściwie radni klubu Prawa i Sprawiedliwości, którzy przedstawili swoją diagnozę obecnej sytuacji komunikacji publicznej w mieście i rzucili kilka propozycji jej usprawnienia (m.in. tzw. roczny bilet 365 - takie rozwiązanie funkcjonuje już np. w Wiedniu).
W pewnym aspekcie ich diagnoza jest zbieżna z analizami prowadzonymi przez miasto. W Rzeszowie funkcjonuje zbyt wiele za długich linii autobusowych (meandrujących - jak określił to Konrad Fijołek). Przecinają one miasto od wschodu na zachód i od południa na północ. Linie te mają powyżej 30 przystanków (rekordzistka nawet 36). Jak dodał prezydent, tylko dwie z nich są ekonomicznie opłacalne.
O tym, że organizacja linii autobusowych w Rzeszowie postawiona jest na głowie może świadczyć i to, że 50 z nich przecina jedno z rzeszowskich rond - rondo Dmowskiego, przy Galerii Rzeszów.
Miasto zapowiedziało więc dokładną analizę wszystkich linii. Zająć się tym ma Beata Cynkarz, nowa wicedyrektor Zarządu Transportu Miejskiego.
Zanim wypracowane zostaną całościowe rozwiązania, prezydent Fijołek zapowiedział wprowadzenie kilku nowych pomysłów, jak autobusy przyspieszone (np. do strefy ekonomicznej w Jasionce, czy na osiedle Budziwój) oraz zakup kilku mniejszych autobusów, które miałyby dowozić pasażerów do wyznaczonych miejsc przesiadkowych. Do tego, kierowcy nie pałający miłością do tzw. buspasów będą się musieli przygotować na to, że docelowo w mieście pojawić się ich może całkiem sporo. Ich tworzenie będzie brane pod uwagę już na etapie projektowania nowych ulic. Miasto jeszcze bardziej ma się też zainteresować nowym wodorowym taborem autobusowym.
Dyskusja na wtorkowej sesji Rady Miasta była raczej ogólna i trzeba ja raczej traktować, jako sygnał nadchodzących zmian. Wszyscy zgodzili się na to, aby konkretne prace prowadzone już były na forum odpowiednich komisji Rady Miasta.
Fot.